“Chcę batonika”
Każdy z nas bywa raz na jakiś czas w sklepie. A gdy już zbliżamy się do kasy, z koszykiem pełnym zakupów, co tuż przed ich wyłożeniem wpada nam w oczy? Słodycze, oczywiście, (choć w pewnej sieci dyskontów coraz częściej koło kas znajdziemy również wysokoprocentowe trunki w małych butelkach, tzw. małpki)!
A teraz przyznajcie sami przed sobą — jak często (nie/pod)świadomie dorzuciliście do zakupów w ostatniej chwili batonika? A co, jeśli do sklepu poszliście z dzieckiem? Niech pierwszy rzuci kamieniem rodzic, który nigdy nie usłyszał:
- Tato/mamo, chcę batonika!!!
Kupiliście? Brawo, właśnie padliście ofiarą socjotechniki. W tym, że na słodycze (i “małpki”) trafiamy na sam koniec zakupów, nie ma odrobiny przypadku. Ba! W wielkopowierzchniowych marketach niczego nie pozostawia się przypadkowi, a w których miejscach znajdują się poszczególne sekcje to efekt wielu lat prób, testów i badań, również psychologów. Wszystko po to, byśmy zrobili dokładnie to, co chce druga strona.
"Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat... Ja wysiadam!”
Czym się różni hipermarket od sieciowego oszusta? Gdyby patrzeć pod kątem socjotechniki to w zasadzie... niczym. Czym się różni jedno i drugie od tzw. lootboksów, czyli skrzynek z losowymi łupami, które można kupić online za prawdziwe pieniądze? Zgadliście. Też niczym.
Wszystkie opisane powyżej mechanizmy wykorzystują słabości ludzkiego umysłu. Nasz brak wiedzy na ich temat. Fakt, że nasze mózgi w gigantycznym zalewie (głównie bezwartościowych) informacji muszą podejmować pewne decyzje na poziomie podświadomości — w innym przypadku “przegrzałyby się nam styki”. Czy też — last, but not least — plastyczność umysłów nieletnich, które w latach 20. XXI wieku... nie mają czasu nauczyć się poprawnego funkcjonowania!
Zacznijmy jednak od tego, czemu dzieci i młodzież są szczególnie podatne na socjotechnikę? To kwestia zaufania (częściej wierzą dorosłym i autorytetom), ciekawości (w końcu dopiero uczą się świata), chęci bycia lubianym w grupie rówieśniczej, większej emocjonalności (nie do końca jeszcze wykształconej, a często wręcz “nakręcanej” hormonami), czy też po prostu mniejszej świadomości zagrożeń.
A co z poprawnym funkcjonowaniem, na które nie ma czasu? Odpowiem pytaniem na na pytanie. Jak często zdarzyło się Wam widzieć dziecko w wózku wpatrzone w bajkę na ekranie telefonu (nie oceniam rodzica – choć pokusa jest – tylko stwierdzam fakt)? Jak duży odsetek młodzieży, którą widzicie “na mieście” zajmuje się czymś innym niż ekranem mobilnego urządzenia?
Żyjemy szybko. Za szybko. Żyjemy w świecie krótkich komunikatów, decyzji bazujących na impulsach. Mamy reagować błyskawicznie, egzystujemy w poczuciu ciągłego niedoczasu. Żyjemy w świecie wszechobecnych mediów społecznościowych, które zarabiają duże pieniądze na polaryzowaniu i antagonizowaniu. A skoro my, dorośli, nie potrafimy w tym pędzie zwolnić, młodzież też tego nie zrobi. Bo skąd miałaby wziąć przykład?
Dzieci “w internet” umieją najbardziej
Z zawodowego doświadczenia wiem, że nie ma osoby odpornej na socjotechniczne sztuczki. Czasem wystarczy proste zagranie na emocjach. Spora część społeczeństwa potrzebuje tak naprawdę niewiele więcej. Ludzie, którzy ulegną dopiero przed atakiem przygotowanym pieczołowicie konkretnie pod nich to bardzo wąska grupa. A skoro my dorośli łapiemy się na chwilami prostackie oszustwa, dlaczego inaczej miałoby być z dziećmi?
Socjotechnika jest wszędzie i choć cały ten tekst mógłbym poświęcić phishingowi, stanowi on tylko jedno z wielu zagrożeń. O słodyczach i układzie sektorów w hipermarketach już było. Jaka jest możliwość, że młody człowiek kupi (za pieniądze swoje lub rodziców) produkt reklamowany przez popularnego influencera? To retoryczne pytanie, inaczej współcześni bohaterowie młodzieży nie budowaliby fortun.
Młodzież łatwo “kupić” pozytywnymi emocjami, budowaniem poczucia świadomości, że dany produkt po prostu trzeba mieć! Dlatego cieszę się, że od kilku lat w mainstreamie zrobiło się głośno o wspomnianych wcześniej lootboxach. Presja rówieśnicza na to, by mieć “lepszy” cyfrowy artefakt niż kolega plus influencerzy biorący jeszcze niedawno (całkiem spore) pieniądze za reklamy stron sprzedających możliwość wylosowania wyjątkowo rzadkiej skórki, czy wirtualnej broni, które można sprzedać za duże pieniądze — to generowało rzeczywiste tragedie.
Plastyczny umysł młodego człowieka niebywale łatwo wsiąka w hazard. Dlatego kupowanie coraz to kolejnych “skrzynek” i ciągłe aktywizowanie układu nagrody w mózgu kolejnymi strzałami dopaminy potrafiło błyskawicznie wygenerować poważne uzależnienie, z którego bardzo ciężko się wydostać.
Mam wrażenie, że przy tym wszystkim socjotechnika używana przez sieciowych przestępców to tylko kropla w morzu zagrożeń. W sumie to – choć nie ma badań, dotyczących wieku osób oszukanych w sieci – gotów bym był postawić dolary przeciwko orzechom, że ta średnia jest dość wysoka.
Młodzież nie klika w reklamy fałszywych inwestycji. Nie spotkałem się z przypadkiem nastolatka, który “dopłacił za paczkę”, podając oszustom swój login i hasło do banku.
Reklama z celebrytą, który “odkrył sposób jak zarabiać 1000 złotych dziennie”? To dla nich co najwyżej powód do śmiechu, “beki” — na pewno nie do zainteresowania. Dlaczego? Bo internet jest dla nich naturalnym środowiskiem. Nie znają życia bez sieci i jeśli coś dzieje się w stu procentach online, łatwo rozszyfrują fałsz. Na pewno łatwiej niż boomerzy.
Chronić dzieci? Ale po co?
Czy firmy mogą ograniczyć wpływ socjotechniki na dzieci i młodzież? Jasne, że tak. Ale po co? Przecież w przesyconym konsumpcjonizmem świecie nie można sobie pozwolić na utratę potencjalnego, być może wieloletniego, klienta!
Jeśli ktoś może zyskać na przyzwyczajeniu do siebie klienta, najzwyczajniej w świecie nie opłaca mu się uczyć, że to coś złego. Wtedy z rynku musiałyby zniknąć wszystkie reklamy kierowane do dzieci czy młodzieży. Czy świat nie stałby się dzięki temu piękniejszy? Oczywiście, że tak! Czy to realne? Oczywiście, że nie...
Dlatego rola wytłumaczenia młodym ludziom mechanizmów socjotechniki pozostaje jednym z wielu zadań rodziców. Sam jestem ojcem trzech synów, a przy okazji “bezpieczniakiem”, więc moje potomstwo jest świadome wszechobecnych manipulacyjnych tricków. Marzy mi się, by m.in. tego, a nie rysowania w Excelu (tak – to nie pomyłka!) uczono w szkole podstawowej. A najbardziej mi się marzy — i tego życzę każdemu rodzicowi – by to do nas przychodziły nasze dzieciaki z pytaniem:
- Ej, ojciec? To mi śmierdzi na kilometr, chyba ktoś mnie chce zmanipulować, co o tym sądzisz?